Uwaga, uwaga - Tu wieści z frontu:
Dzisiejszy dzień rozpoczął się leniwie. Śniadanie w Hotelu w Tokaju, składające się z jajecznicy z grzybami i omleta. Poza tym nic nie przemawiało do mnie, żeby nałożyć na talerz. Po nocnym seansie z mechaniką precyzyjną, przy zabawie z licznikiem od 124, chcieliśmy niecierpliwie sprawdzić czy przyniosła ona odpowiednie rezultaty.
...niestety w trakcie próby okazało się, że drogomierz wskazuje przejechany dystans tylko przez 3 km, potem zatrzymuje się. Jednym słowem nie udało się go naprawić. Licznik Marka ma zupełnie inną budowę, niż te, które dotychczas naprawiałem (w107, w111, w126). Okazało się, że bez zdjęcia sprężyny od prędkościomierza nie da się go rozebrać. Bez specjalistycznych narzędzi wolałem sobie odpuścić majstrowanie ze sprężyną. Przy okazji stwierdziliśmy również, że zakupiony w Warszawie licznik również nie będzie pasował - jest z 86 roku, a nasz ma inną budowę. Może na forum będzie ktoś mądrzejszy z liczników, ale my się poddaliśmy. Złożyliśmy wszystko do kupy i zabraliśmy się za zdejmowanie koła w 107 w celu diagnozy "ćwierkania" hamulców.
....niestety po raz drugi - po zdjęciu koła stwierdziliśmy, że przyczyną miarowych dźwięków jest ocieranie tarczy o nieoryginalne zabezpieczenia klocków hamulcowych. Aby się pozbyć denerwującego hałasu, należałoby zdjąć ok. 1 mm z obwodu tarczy, a to w warunkach wyprawy nie ma sensu. Odgłosy te nie są znowu tak denerwujące, ale przy szybszej jeździe w ogóle ich nie słychać. Także znowu odpuściliśmy. Przed wyjazdem próbowałem to naprawić, ale diagnoza w warsztacie nie była dość wnikliwa i tak już zostało...
Po rannych porażkach, udaliśmy się w miasto. Tokaj - co można o nim opowiedzieć. Spokój, wszechogarniająca cisza i prawie wszystkie sklepy, restauracje itp.zamknięte w ciągu dnia. Znaleźliśmy knajpkę i pogwarzyliśmy sobie przy kawie i winie. Oszałamiające są ceny wina - 1 euro za 2 kieliszki wina z wodą 50%/50%.
W międzyczasie dziewczęta wybrały się na osobną wycieczkę w miasto. Relacja foto (tak jak też i z pozostałej części dzisiejszego dnia) w poście Marka.
Wyruszyliśmy nieco za późno, bo o dopiero 14.00. Nie udało się też oszacować realnego czasu dojazdu na miejsce docelowe (jak się okazało). Węgry sprawiają wrażenie kraju wymarłego. Słońce, zwarta zabudowa wiejska, pola, niziny - wioski niziny, pola - wioski. I tak ... do .....
Po drodze minęliśmy Debreczyn - jadąc przez centrum, trzymając się zasady, że unikamy autostrad i głównych dróg szybkiego ruchu. Po wyjechaniu z miasta zatrzymaliśmy się w pięknie położonym hotelu na obiad. Jak to bywa na Węgrzech - na kuchni nie zawiedliśmy się.
Za Debreczynem, po przejechaniu przez miasto, którego nazwy nie umiem napisać, a Wy i tak mielibyście kłopot z odczytaniem

, krajobraz zaczął przypominać drogę na koniec świata. Puste i zaspane Węgry stały się kompletnie puste. Potem granica z Rumunią. Oczywiście znowu dość wnikliwie pogranicznicy sprawdzili niemieckie papiery W124. Już mieli oddawać Markowi dokumenty i.... To może jeszcze Pan dmuchnie w alkomat. Wynik 0.0 i można jechać. Ja nie musiałem dmuchać, ani odpowiadać na żadne pytania. Po kontroli Marka funkcjonariusze się zniechęcili i odpuścili nam formalności.
Za granicą jest ponad 100 km odcinek fatalnych dróg i zaniedbanych wiosek, zamieszkałych głownie przez biednych Romów. Żadne z nas nie było nigdy w Rumunii i cała nasza wiedza o tym kraju, czerpana była ze stereotypów i wieści gminnej. No i potwierdziło się. Narzekaniom przez krótkofalówki nie było końca. Zresztą kilka razy solidnie zahaczyłem podwoziem od nierówną nawierzchnię, a Markowi nasza kamera samochodowa dwa razy weszła w tryb kolizji po wjechaniu w solidne dziury. Mieliśmy też problem z kupieniem winiet. Okazało się, że winiety (Rovignette) należy nabyć bez względu czy chcemy jechać po autobahnach - dotyczy ona po prostu wszystkich dróg. Po przejechaniu ok. 60 km nadal nie udało się ich kupić. Zresztą na tym odcinku - to Rumunia powinna nam zapłacić za straty moralne wynikłe po uderzeniach kół na dziurach, które bolą niemal jak ciosy w głowę i brzuch w boksie zawodowym.
I nagle.... Po włączeniu się do główniejszej drogi na Cluj-Napoca - Rumunia zmieniła swoje oblicze. Unia Europejska pełną gębą. Nawierzchnia równa, piękne stacje (znanych koncernów), cudowne hotele i ciekawe, oświetlone miasta. Słowem normalny kraj. Marek nawet zaczął marudzić na żarty, że właściwie nie warto jechać dalej, bo skończyły się emocje. A jakbyśmy chcieli przyjechać do kraju cywilizowanego - to pojechalibyśmy do Szwajcarii.
Potem długa droga przez góry, niekończącymi się serpentynami. Czerwone światła W124 wyryły mi już trwały powidok po zamknięciu oczu. Ale za to Marek, jako przewodnik bez GPS (tylko mapa, wskazówki tubylców - jak przystało na nostaliczne wakacje klasykami), okazał się znakomity i ok. północy czasu polskiego dotarliśmy do Hotelu Clasic (oryg. pisownia) w mieście Sebes.
Jutro Transalpina i zamek Draculi. A dzisiaj dobranoc. Właściwie obie sprawy dzisiaj

Stan licznika: 1.544 km.
Z mercedesowskim ..... hr hr hr
![[lulu]](./images/smilies/lulu.gif)