MB/8 Club Poland - Klub i forum miłośników samochodów Mercedes-Benz https://www.forum.w114-115.org.pl/ |
|
Gwiazdy w Azji - czyli kolejna wyprawa ekipy z Trójmiasta https://www.forum.w114-115.org.pl/viewtopic.php?f=1&t=64952 |
Strona 1 z 3 |
Autor: | Sonny Bernett [ sob wrz 13, 2014 9:07 am ] |
Tytuł: | Gwiazdy w Azji - czyli kolejna wyprawa ekipy z Trójmiasta |
Witajcie ponownie Z przyjemnością chcielibyśmy oznajmić Wam, iż sprawdzona ekipa z Trójmiasta: Marzena, Marta, Marek (Marpie), Dorian (Sonny) i Benio (lat 2,5) wyrusza dzisiaj na podbój Azji w swoich wozach pancernych (mercedes C107 350 SLC '72 oraz W124 200D '91 - nowy nabytek Marpiego) Celem strategicznym operacji jest próba oskrzydlenia Separatystów od strony Turcji poprzez zdobycie przyczółku w Konstantynopolu (Istambule) nad bardzo ważnym węzłem komunikacji morskiej - cieśniną Bosfor. Trasa będzie przebiegać poprzez bratnie kraje: Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, aż do Turcji. W drodze powrotnej zamierzamy zdobyć cele w Grecji, Serbii (z naszym ulubionym hotelem Dolce Vita w Belgradzie oraz wspaniałym warsztatem Mercedes Benz Club Srbija). Zamierzamy codziennie relacjonować Wam postępy na froncie. Wyposażeni w najnowszą broń w postaci kamery samochodowej Vicovation od jedynego oficjalnego dystrybutora w Polsce - sklep kamerysamochodowe-24.pl (audycja zawiera lokowanie produktu). Najlepsze sceny opublikujemy. Przed nami ponad 5500 km ciężkiej drogi. Będziemy sławić dobre imię naszej Ojczyzny, Armii i Klubu MB/8 - wspierajcie nas! Z mercedesowskim pozdrowieniem |
Autor: | Leszek3.0 [ sob wrz 13, 2014 8:03 pm ] |
Tytuł: | Re: Gwiazdy w Azji - czyli kolejna wyprawa ekipy z Trójmiast |
![]() |
Autor: | _me: how_ [ ndz wrz 14, 2014 11:07 am ] |
Tytuł: | Re: Gwiazdy w Azji - czyli kolejna wyprawa ekipy z Trójmiast |
Sonny Bernett pisze: Otóż Państwo (pani i pan) Władza postanowili zatrzymać Marka jadącego w swoim świeżo sprowadzonym, idealnym egzemplarzu W124 200D pod pretekstem sprawdzenia, czy zakupiona za ciężko zarobione 110 Euro, niemiecka, miesięczna tablica eksportowa jest legalna i czy Marek posiada ważne ubezpieczenie. Straciliśmy ponad 20 min. na bezsensowną kontrolę badającą m.in. czy 23 letni zabytek klasy "zero" nie jest czasem kradziony, albo czy Marek nie wpadł czasem na pomysł przebicia daty na tablicy. A Frog - znowu na wolności. To naprawdę tragedia, że macie już 20 minut spóźnienia na trasie liczącej 5.000 km oraz że ktoś śmiał zatrzymać do kontroli tak idealny egzemplarz na jednorazowych rejkach. W zasadzie, to, że jest idealny i że jego zdjęcia są już w internetach, powinno umożliwić mu uprzywilejowany przejazd przez całą Polskę. A to, że odważyli się sprawdzić, czy gdzieś nie figuruje, to już jest nękanie. Myślę, że gdyby Twój towarzysz podróży poszedł sikać na Orlenie i zawinęliby mu to 124, to też miałbyś pretensje, tylko w drugą stronę. Tylko takich policjantów na całej trasie Wam życzę. |
Autor: | chmielo [ pn wrz 15, 2014 7:09 pm ] |
Tytuł: | Re: Gwiazdy w Azji - czyli kolejna wyprawa ekipy z Trójmiast |
Jak będziecie wracać przez Lbn to się odezwijcie ![]() ![]() |
Autor: | MoniaRadzio [ pn wrz 15, 2014 9:00 pm ] |
Tytuł: | Re: Gwiazdy w Azji - czyli kolejna wyprawa ekipy z Trójmiast |
![]() |
Autor: | Sonny Bernett [ wt wrz 16, 2014 1:38 am ] |
Tytuł: | Re: Gwiazdy w Azji - czyli kolejna wyprawa ekipy z Trójmiast |
Uwaga, uwaga - Tu wieści z frontu: Dzisiejszy dzień rozpoczął się leniwie. Śniadanie w Hotelu w Tokaju, składające się z jajecznicy z grzybami i omleta. Poza tym nic nie przemawiało do mnie, żeby nałożyć na talerz. Po nocnym seansie z mechaniką precyzyjną, przy zabawie z licznikiem od 124, chcieliśmy niecierpliwie sprawdzić czy przyniosła ona odpowiednie rezultaty. ...niestety w trakcie próby okazało się, że drogomierz wskazuje przejechany dystans tylko przez 3 km, potem zatrzymuje się. Jednym słowem nie udało się go naprawić. Licznik Marka ma zupełnie inną budowę, niż te, które dotychczas naprawiałem (w107, w111, w126). Okazało się, że bez zdjęcia sprężyny od prędkościomierza nie da się go rozebrać. Bez specjalistycznych narzędzi wolałem sobie odpuścić majstrowanie ze sprężyną. Przy okazji stwierdziliśmy również, że zakupiony w Warszawie licznik również nie będzie pasował - jest z 86 roku, a nasz ma inną budowę. Może na forum będzie ktoś mądrzejszy z liczników, ale my się poddaliśmy. Złożyliśmy wszystko do kupy i zabraliśmy się za zdejmowanie koła w 107 w celu diagnozy "ćwierkania" hamulców. ....niestety po raz drugi - po zdjęciu koła stwierdziliśmy, że przyczyną miarowych dźwięków jest ocieranie tarczy o nieoryginalne zabezpieczenia klocków hamulcowych. Aby się pozbyć denerwującego hałasu, należałoby zdjąć ok. 1 mm z obwodu tarczy, a to w warunkach wyprawy nie ma sensu. Odgłosy te nie są znowu tak denerwujące, ale przy szybszej jeździe w ogóle ich nie słychać. Także znowu odpuściliśmy. Przed wyjazdem próbowałem to naprawić, ale diagnoza w warsztacie nie była dość wnikliwa i tak już zostało... Po rannych porażkach, udaliśmy się w miasto. Tokaj - co można o nim opowiedzieć. Spokój, wszechogarniająca cisza i prawie wszystkie sklepy, restauracje itp.zamknięte w ciągu dnia. Znaleźliśmy knajpkę i pogwarzyliśmy sobie przy kawie i winie. Oszałamiające są ceny wina - 1 euro za 2 kieliszki wina z wodą 50%/50%. W międzyczasie dziewczęta wybrały się na osobną wycieczkę w miasto. Relacja foto (tak jak też i z pozostałej części dzisiejszego dnia) w poście Marka. Wyruszyliśmy nieco za późno, bo o dopiero 14.00. Nie udało się też oszacować realnego czasu dojazdu na miejsce docelowe (jak się okazało). Węgry sprawiają wrażenie kraju wymarłego. Słońce, zwarta zabudowa wiejska, pola, niziny - wioski niziny, pola - wioski. I tak ... do ..... Po drodze minęliśmy Debreczyn - jadąc przez centrum, trzymając się zasady, że unikamy autostrad i głównych dróg szybkiego ruchu. Po wyjechaniu z miasta zatrzymaliśmy się w pięknie położonym hotelu na obiad. Jak to bywa na Węgrzech - na kuchni nie zawiedliśmy się. Za Debreczynem, po przejechaniu przez miasto, którego nazwy nie umiem napisać, a Wy i tak mielibyście kłopot z odczytaniem ![]() Za granicą jest ponad 100 km odcinek fatalnych dróg i zaniedbanych wiosek, zamieszkałych głownie przez biednych Romów. Żadne z nas nie było nigdy w Rumunii i cała nasza wiedza o tym kraju, czerpana była ze stereotypów i wieści gminnej. No i potwierdziło się. Narzekaniom przez krótkofalówki nie było końca. Zresztą kilka razy solidnie zahaczyłem podwoziem od nierówną nawierzchnię, a Markowi nasza kamera samochodowa dwa razy weszła w tryb kolizji po wjechaniu w solidne dziury. Mieliśmy też problem z kupieniem winiet. Okazało się, że winiety (Rovignette) należy nabyć bez względu czy chcemy jechać po autobahnach - dotyczy ona po prostu wszystkich dróg. Po przejechaniu ok. 60 km nadal nie udało się ich kupić. Zresztą na tym odcinku - to Rumunia powinna nam zapłacić za straty moralne wynikłe po uderzeniach kół na dziurach, które bolą niemal jak ciosy w głowę i brzuch w boksie zawodowym. I nagle.... Po włączeniu się do główniejszej drogi na Cluj-Napoca - Rumunia zmieniła swoje oblicze. Unia Europejska pełną gębą. Nawierzchnia równa, piękne stacje (znanych koncernów), cudowne hotele i ciekawe, oświetlone miasta. Słowem normalny kraj. Marek nawet zaczął marudzić na żarty, że właściwie nie warto jechać dalej, bo skończyły się emocje. A jakbyśmy chcieli przyjechać do kraju cywilizowanego - to pojechalibyśmy do Szwajcarii. Potem długa droga przez góry, niekończącymi się serpentynami. Czerwone światła W124 wyryły mi już trwały powidok po zamknięciu oczu. Ale za to Marek, jako przewodnik bez GPS (tylko mapa, wskazówki tubylców - jak przystało na nostaliczne wakacje klasykami), okazał się znakomity i ok. północy czasu polskiego dotarliśmy do Hotelu Clasic (oryg. pisownia) w mieście Sebes. Jutro Transalpina i zamek Draculi. A dzisiaj dobranoc. Właściwie obie sprawy dzisiaj ![]() Stan licznika: 1.544 km. Z mercedesowskim ..... hr hr hr ![]() |
Autor: | Sonny Bernett [ wt wrz 16, 2014 11:48 pm ] |
Tytuł: | Re: Gwiazdy w Azji - czyli kolejna wyprawa ekipy z Trójmiast |
Wiadomości frontowe: Obudziliśmy się w Transylvanii w hotelu Clasic w Sebes w pokojach o znamiennych numerach: 107 i 201 (201 to również efekt pracy Bruno Sacco - tak jak 124). Zresztą prawdziwy właściciel Mercedesa powinien spać na parterze, I i II p. Właściwie powinien wybierać tylko 3 kondygnacyjne hotele (taki żarcik branżowy). Hotel okazał się bardzo dobry. Obsługa składała się z niezliczonej liczby młodych dziewczyn. Pokoje były czyste, śniadanie znośne, wi-fi (najważniejsze udogodnienie) i parking dla prominentów przed budynkiem. Tym razem udało się wyjechać stosunkowo wcześnie - ok. 11 miejscowego czasu (UTC +2). Wybraliśmy wariant drugi trasy - tzn. Atak na Transfagarasan i Bukareszt. Odpuściliśmy Transalpinę (Rumuni to bardzo zurbanizowany naród - mają w najwyższych swoich górach przecznice - Transalpinę i Transfagarasan). Początkowo droga mijała nam na komentarzach różnych ciekawostek charakterystycznych dla Rumunii (o tym później). Zatankowaliśmy w Sibiu: Marek odnotował prawdziwy rekord spalania: 5.33 l/100 km, ja natomiast 12.2 l/100 km. Obaj jechaliśmy bardzo ekonomicznie. Jak widzicie Marek mógłby pokonać naszą trasę dwa razy i jeszcze zostałoby mu na noclegi. Na marginesie należy podkreślić, że mercedes wywodzący się konstrukcyjnie z początku lat '80 (w124 200D) uzyskuje podobne wyniki jak współczesne auta (bez komputerów, turbin, czujników itp.) Auto może jechać bez akumulatora i prawie na każdym paliwie. Rumunia zaczęła na nas robić naprawdę dobre wrażenie. Prawdziwi Rumuni nie przypominają wyglądem i zachowaniem żebraków z naszych dworców, którzy są po prostu rumuńskimi Romami. Przejeżdżaliśmy przez normalne wsie i normalne miasta. Słowem normalne Państwo - tak jak Polska. Po przejechaniu ok. 100 km skręciliśmy na osławioną górską trasę prze Karpaty - Transfagarasan. Jej walory dostrzegł nawet sławny Jeremy Clarkson. Tego nie da się opowiedzieć - to trzeba zobaczyć, a najlepiej osobiście przejechać za kierownicą. Zaczyna się od razu grubo - zakręt w lewo i ostro pod górę. Marek - szybki zrzut na dwójkę, ja na trójkę. Potem w prawo znowu pod górę i tak przez godzinę. Widoki niesamowite. Ale to dopiero początek. Potem było jak w nierealnej kreskówce - serpentyny wyglądały jak tor kartingowy, jakby ktoś dla zabawy rozwinął pętle szosy w niedostępnych górach. Wielokrotnie, w naszych rozmowach, padały pytania retoryczne: Po co Caucsescu wydał miliardy, żeby tą drogę zrobić? Wreszcie dojechaliśmy na najwyższy szczyt trasy - przełęcz na wysokości 2044 m.n.p.m. To prawie tak jakby wjechać na Rysy (góry były jeszcze wyższe niż nasza trasa). Potem był prawie 1000 m tunel w skalistym wzgórzu i zaczęła się jazda na dół, która trwała przez dobrych kilka godzin!!!! Dalsza część drogi prowadziła nad bardzo długim sztucznym jeziorem, które powstało po wybudowaniu tamy. Jezioro ciągnęło się wzdłuż koryta rzeki w niewiarygodnie stromej przełęczy. Na końcu tej trasy znajdował się tama z oszałamiającym widokiem. Opuszczając Siedmiogród (Transylwanię) wjechaliśmy do Wołoszczyzny. Ta kraina przywitała nas znowu biedą i brudem. Rozpadające się chaty, wszystko z innej parafii - nie pasujące do siebie nawzajem. Droga stała się znowu dziurawa, a domy przypominały ruiny. Trafiliśmy na porę spędu bydła z pastwisk i chcąc nie chcąc musieliśmy jechać w nazwanym przez Martę "korku wołowym" ![]() Znaleźliśmy wreszcie autostradę (przeprosiliśmy się z autostradami tylko na chwilę, bo zapadł już zmrok, a limit bałaganu, smrodu i zakrętów dawno został już przekroczony). Jadąc spokojnie 100 km/h dojechaliśmy do Bukaresztu, który..... po prostu się zaczął. Nad autostradą w pewnym momencie pojawił się portal z napisem Bukareszt wita (w oryginale) i zaczęło się miasto. Mieliśmy zarezerwowany apartament z ratingiem 9.7 w Booking.com w samym centrum starego miasta. Umówiliśmy się z panem obsługującym gości przed parkingiem podziemnym (uniwersytet). Niestety nie obyło się bez błądzenia. Zwiedziliśmy przy okazji kawał Bukaresztu. W mieście dominuje ruch na styl semipołudniowy (moje określenie stylu jazdy nawiązujący do zachodnioeuropejskiego z elementami Turcji i Rosji ![]() W końcu dotarliśmy na umówione miejsce. Każdemu możemy polecić obsługę naszego apartamentu. Nie dość, że przez kilka ulic Pan dzielnie pomagał nam nosić walizki, to pokazał nam wszystkie sklepy w pobliżu, najbardziej okoliczne zabytki i najlepsze restauracje. Apartament jest rzeczywiście 5-cio gwiazdkowy. Stara kamienica przy jednej z głównych ulic starego miasta (deptak z pubami). Ale najciekawsza jest architektura mieszkania: długi lokal (5 dużych pomieszczeń w linii, przechodnich). Rano może uda się zrobić miarodajne zdjęcia. Jutro morska część wyprawy - Constanca i wybrzeże bułgarskie. A potem mamy nadzieję opanować cieśninę Bosfor i tym samym odciąć Separatystów od Morza Śródziemnego Stan licznika: 1937 km Idziemy spać snem sprawiedliwego czołgisty. The best or not to be - czy jakoś tak... Dobranoc |
Autor: | marpie [ śr wrz 17, 2014 1:41 am ] |
Tytuł: | Re: Gwiazdy w Azji - czyli kolejna wyprawa ekipy z Trójmiast |
Czas na focie ![]() Start z hotelu przywitał nas znanym sloganem... ![]() ...a gwiazda zamierzała nam dalej towarzyszyć ![]() Po skręcie na Drogę Transfogaraską pierwszym elementem była kolejna rumuńska wieś Cartisoara ![]() ![]() Po czym zaczęła się ostra jazda w górę. Droga Transfogaraska jadąc od strony północnej (tak jak my) zaczyna się początkowo leniwie (447 m n.p.m.), wspina się do wsi Cartisoara, po czym zaczyna się ostra jazda w górę - na odcinku 22 km różnica wzniesień wynosi ponad 1.400 m. Zajęło nam to nieco ponad pół godziny. Łatwo się mówi, ale 124 200D jechała na 2 i 3 biegu z pedałem w podłodze, a temperatura przekraczała 110C. Mimo wszystko Siwucha zniosła to dzielnie ![]() Zaczynało się niewinnie... ![]() ![]() ...kilka daszków przeciw lawinom ![]() ![]() ![]() Warto dodać, że droga od października do kwietnia jest zamknięta, a w pozostałym okresie między godziną 21 a 7 rano. W połowie drogi był czas na mały odpoczynek dla nas i maszyn ![]() ![]() ![]() A dalej niech już zdjęcia mówią same za siebie ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Na szczycie przełęczy jest jeziorko i rezerwat przyrody, z klimatycznym drogowskazem ![]() ![]() Cała droga pod górę jest tutaj http://youtu.be/4JCDMi06_Xk (wersja beta, bez dźwięku). Po krótkim postoju zaczęła się jazda w dół, rozpoczęta tunelem ![]() ![]() ![]() ![]() Przy tamie... ![]() ![]() ...jest socrealistyczny pomnik, chyba jakiegoś boga elektryczności ![]() I rzut oka z góry ![]() Droga w dół jest nie mniej zjawiskowa, choć znów nie da się tego ująć zdjęciami i słowami. O ile na przełęcz jedzie się szybko i ostro w górę, o tyle w za przełęczą jazda jest nieco mniej stroma, za to dłuższa (ponad 50 km) i ze znacznie większą ilością zakrętów. Po drodze mija się ruiny zamku Poenari, prawdziwiej siedziby Włada Palownika - który obrósł w Legendę Hrabiego Drakuli. Zamek Bran jest tylko atrakcją dla turystów, Wład nigdy tam nie mieszkał. ![]() We wsi Albesti najpierw trafiliśmy na zarejestrowaną furmankę ![]() A potem na ów osławiony "korek wołowy" ![]() Ale był też przepiękny dworzec kolejowy w miejscowości Curtea de Arges ![]() Po drodze był też obiad z widokiem na wspominane sztuczne jezioro ![]() A potem zrobiło się ciemno i nudno (autostrada). I to by było na tyle w dniu dzisiejszym ![]() |
Autor: | Sonny Bernett [ czw wrz 18, 2014 10:13 am ] |
Tytuł: | Re: Gwiazdy w Azji - czyli kolejna wyprawa ekipy z Trójmiast |
Dzień dobry ponownie Piszemy dzisiaj naszą relację rano, ponieważ wczorajszy dzień rozciągnął się nam niemiłosiernie. Wczoraj późno wstaliśmy, potem śniadanie i niespodziewana dwugodzinna wycieczka po centrum Bukaresztu z przewodnikiem (naszym Panem od Apartamentu). Następnie 553 km drogami Rumunii i Bułgarii do Sozopolu. Dlatego poranna relacja z dnia wczorajszego musi zastąpić wieczorną. ...ale od początku: Bukareszt to taki mały Paryż południowego wschodu (Warszawa przed wojną miała podobne określenie). W przypadku Bukaresztu opis ten jest uzasadniony. Szerokie proste arterie, piękne klasycystyczne gmachy. Miasto nie było zniszczone w czasie II wojny światowej, więc można je 4/5 podziwiać w oryginale. Tylko w 4/5, bo Wódz Ceausescu zburzył ogromny kwartał starego miasta, aby wybudować ogromny (gigantyczny) pałac ludu, który ukończono dopiero niedawno. Pałac jest wręcz niewyobrażalnych rozmiarów. Nasz przewodnik powiedział nam, że gabinet Wodza miał powierzchnię boiska do piłki nożnej z dywanem w jednym kawałku, który nie nadaje się do wyniesienia, ponieważ waży kilka ton. Do pałacu nie weszliśmy, ponieważ czekała nas jeszcze długa droga. Jedno nasunęło nam się prawie jednocześnie: Ceausescu co prawda zniszczył dużą, bezcenną część miasta, ale to co zostawił nie jest najgorszych lotów. Może dzięki temu Bukareszt stał się bardziej zamaszysty, bardziej wielkomiejski. Uzyskał punkt urbanistyczny, charakterystyczny tylko dla niego. Do tego stopnia, że nasza skromna wiedza o nim sprzed wyjazdu ograniczała się jedynie do wiedzy o pałacu ludu. Potem przewodnik pokazał nam oryginalny gościniec z XVI w., w którym bogaci przyjezdni z tamtych czasów zatrzymywali się. Obok znajdują się ruiny pałacu Wlada Palownika, który jak się okazało w Bukareszcie bywał równie często jak w Transylwanii. Na koniec naszej dwugodzinnej wyprawy w miasto zwiedziliśmy paryski pasaż, który zachwycał swoim klimatem i oryginalnością. W Bukareszcie znaleźliśmy coś, czego nie ma już w wielu miastach europejskich - świeżość, oryginalność, różnorodność i styl. Polskie miasta przy nim wydają się być przepełnione tandetnymi nawiązaniami do zachodu. Nie chcę generalizować, ale z pewnością Warszawa nie stanowi znaczącej konkurencji dla pięknej rumuńskiej stolicy. Może narażę się tym stwierdzeniem niektórym z Was, ale piszę to co myślę. Po arcyciekawej wycieczce po Bukareszcie pożegnaliśmy Pana Florina (naszego przewodnika) serdecznie i uruchomiliśmy nasze piekielne maszyny. Ruszyliśmy bardzo sprawnie autostradą do Konstancy. Rumunia charakteryzuje się w tej części bardzo monotonnym krajobrazem - pola, pola, pola....żadnych miejscowości wokół autostrady, w oddali jedynie zabudowania ichniejszych PGRów. Tuż przed Konstancą można obejrzeć monumentalne mosty nad Dunajem. Rzeka robi niesamowite wrażenie. Jest w pełni żeglowna i uregulowana. Istna autostrada wodna. Co prawda widziałem tylko jedną barkę, ale w samej Konstancy można zaobserwować olbrzymich rozmiarów śluzy, więc transport morski się chyba rozwija. Ten wielki rumuński Port ominęliśmy obwodnicą i udaliśmy się w stronę bułgarskiej granicy. Tutaj też przywitało nas Morze Czarne, wzburzone i niegościnne tego dnia. Pogoda, bowiem nie rozpieszczała nas wczoraj (trochę deszczu, zachmurzenie, ale ciepło...) Granica rumuńsko-bułgarska jest jak wyjęta wprost z czasów słusznie minionych. Dwa obdrapane budynki celników, parę szlabanów i kilka bud z kantorami i winietami. Kupiliśmy wspomniane winiety i ruszyliśmy w dalszą drogę. Za granicą totalnie wszystko wymarło. Tak jak w Rumunii życie tętniło w miarę wyczuwalnie, tutaj ciężko było napotkać auto. Przez chwilę czuliśmy się jak odkrywcy wymarłej zony. Po drodze podjęliśmy decyzje o miejscu naszego postoju na jedzenie - Warna. Należy dodać jeszcze kwestię charakterystyczną dla bułgarskiego oznakowania - totalnie błędne oznaczenia odległości: najpierw drogowskaz Warna 59 km, a potem po przejechaniu dobrych 15 min. z prędkością 90 km/h - Warna 64 km. Było to dość denerwujące, ponieważ po całym dniu jazdy byliśmy już zmęczeni i z utęsknieniem wypatrywaliśmy celu podróży. W Warnie, po krótkim kluczeniu, odkryliśmy Restaurację z serbskim jedzeniem. Jak to bywa w krajach południowych - pełną gości. Ale stolik dla Polaków znalazł się od razu. Zamawialiśmy po angielsku, ale po przeczytaniu menu - przeszedłem na serbski (lub to co nazywam serbskim). Ta transformacja lingwistyczna tak ucieszyła kelnera, że zaczął starać się podwójnie. Jedzenie było ok, ale bez większej rewelacji, za to atmosfera bardzo ciepła. Na koniec, w uznaniu moich wysiłków językowych, zostałem poproszony na audiencję do szefa kuchni - Serba. Pogwarzyliśmy sobie (on po serbsku, ja po .... serbskiemu) i wizyta w restauracji skończyła się niemal w rodzinnej atmosferze. Potem jazda przez okryte nocna pierzyną bułgarskie, wymarłe wybrzeże. Kurorty mijane po drodze robią niesamowite wrażenie pięknem swojego położenia, ale i rozmachem architektonicznym. Wszędzie kilkunastopiętrowe hotele, wszystko opustoszałe. Nawet w Polsce sezon udało się troszkę przeciągnąć na wrzesień (szczególnie w weekendy), ale tu, mimo jeszcze znośnej pogody żywego ducha turysty. Ok. 1.00 w nocy czasu miejscowego dotarliśmy do Sozopolu. Jest to przepięknie położona miejscowość na południowej części riviery bułgarskiej. Marek bezbłędnie znalazł Hotel bez nawigacji, co nie było proste w gąszczu uliczek małego miasteczka. Na blacie recepcji leżała kartka z prośbą o telefon, bo recepcjonistka poszła spać. Sądząc po rejestracjach na parkingu (niewielu) we wrześniu odwiedzają to miejsce jedynie Rumuni, Grecy i ... Polacy. Na jednym z miejsc stała dumna przedstawicielka naszego kraju - Skoda Octavia na gliwickich rejestracjach. Ok. 2.00 poszliśmy spać. |
Autor: | Sonny Bernett [ czw wrz 18, 2014 9:04 pm ] |
Tytuł: | Re: Gwiazdy w Azji - czyli kolejna wyprawa ekipy z Trójmiast |
...dzień przed zdobyciem Azji Leniwy dzień rozpoczął się śniadaniem w hotelowej opustoszałej restauracji. Kurort jest prawie pusty. Wszyscy łącznie z nami bardzo ospali. Morze jest nadal wzburzone. Pochmurna pogoda podkreśla tylko, że wakacje się skończyły. Ale jeszcze nie dla nas. Postanowiliśmy w obliczu słabej pogody jutro wyruszyć do Istambulu. Dziewczyny już ostrzą zęby na prawdziwe targowiska tureckie. Jest ciepło - ok. 20 - 23 st. C. Morze okazało się zupełnie nie przejmować aurą i spokojnie ma 24 st. C. Idealne warunki dla kejtowców. Jedyną pożyteczną rzeczą, którą byliśy w stanie dzisiaj zrobić, była wycieczka piesza do miasta na kolację. Po przejściu połowy Sozopolu wzdłuż i z powrotem stwierdziliśmy, że miasto przypomina radosny rozkwit prywatnej przedsiębiorczości z początku lat 90-tych w Polsce. Budy, szczęki, prowizorka. Klimat jest dużo łagodniejszy niż w Chorwacji, sezon kończy się szybciej - nie opłaca się budować trwale. W załogach rozluźnienie przed jutrzejszą próbą ataku na Azję. Bracia Ukraińcy!!! Jedziemy - Jeszcze Turcja, Gruzja i dotrzemy do Rosji. Póki co liczymy na naszych w dzisiejszym meczu. Niech nam Gwiazda... |
Strona 1 z 3 | Strefa czasowa UTC+02:00 |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Limited https://www.phpbb.com/ |