Witam! Luty 2006-roztopy, wilgoć w powietrzu. Zapalił pięknie. Przełączyłem na gaz. Przejechałem 5 km, przez 5 metrową, płyciutką kałużę. Zaparkowałem. Za 15 min nie mogę odpalić. Zapalił. Pokonuję tą samą kałużę(może jakiś wpływ) ślimaczym tempem. 5 metrów za zgasł.Wychechłałem baterię. Godzina 20-sta. Ladowanie. 23:30 odpalił i poszedł jak złoto. Marzec 2006, słońce, przejechałem pare kilosów, kałuża parometrowa, pomny przeszłości jadę, wolniej nie może nikt, 2 metry za zgasł. Podobny scenariusz. Pożyczyłem baterię. Zapalił i pojechał pięknie.27 marca-deszcz, zapalam o 18-tej. Po wielu trudach zapalił i pojechał, dojechał, postał 2 godziny i wrocił 10 km. Ki diabeł. Proszę o pomoc. Pozdrawiam serdecznie
