Jechałem wczoraj w korku. Jakieś 5 km przez półtorej godziny i coś szlag trafił.
Po ok godzinnym turlaniu zaczęło się dziać.
Najpierw powariowała część wskaźników.
Obrotomierz zaczął pokazywać jakieś bzdury w rodzaju 2, 2 i pół tys, po chwili zero obrotów, a silnik pracował normalnie.
Poziom paliwa spadł powoli do zera chociaż jechałem na lpg.
Wyłączyło się radio, szyby ledwo ledwo, światła żółte.
W końcu wyłączyłem wszystko co się dało, a przy skręcie okazało się że kierunków też nie ma
![[szalone]](./images/smilies/szalone.gif)
.
Po dojechaniu do domu już nie odpalił-było tylko "pyk" i ciemność.
Po przekręceniu kluczyka kontrolki nie zapalały się normalnie.
Świeciły tylko od świateł i abs.
Po ok 3 godzinach zapalił bez problemu kilka razy pod rząd, ale silnik chodził nierówno,a kontrolki raz robiły normalnie , raz tak j.w.
I jak już chodził, to minimalnie jarzyła się lampka ładowania. Ale nie za każdym odpaleniem.
Dziś postanowiłem sprawdzić czy się samo naprawiło. Zapalił pięknie. Przejechałem w sumie kilka kilometrów z jednym postojem. Znów odpalił, ale po ok2 km kokpit zaczął głupieć.
Stanąłem na moment żeby odpoczął i ostygł i potem już kicha.
Po włączaniu stacyjki kontrolki jak wczoraj i zero kręcenia rozrusznikiem.
Po podłączeniu cudzego prądu odpalił na tzw dotyk i jakoś się doturlałem pod dom, ale potem kaput.
Czy to ładowanie padło (może coś się przegrzało w tym korku)
czy to może objawy martwego aku?
Proszę o sugestie bo do elektryka sam nie dojadę, a szkoda mi brać lawetę żeby potem usłyszeć że mam śmigać po akumulator.
Można jakoś prosto i pewnie sprawdzić czy już trup, czy jeszcze ok?
Pozdrawiam.