sneer pisze:
pewnie jechales GS1200R
Nie jechałem. Ale za to jechałem R 1200GS - chyba podobny model?
I choć jest to bardzo dobry motocykl, to uważam, że BMW ma w swojej palecie co najmniej kilka modeli lepszych od tego. Ja się jednak może nie znam, bo (wg różnych źródeł model R 1200GS w obu wersjach - "zwykłej" i Adventure) stanowi 30, lub 50 wg innych % ogólnej produkcji BMW.
Nie zmienia to faktu, że przeciętny nabywca Adventure kupuje ten motocykl, wyposaża go w dodatkowe reflektory, gadżety, kupuje sobie w ubiory z wszelkimi możliwymi wodotryskami których wartość fakturowa wraz z motocyklem najczęściej przekracza 100 000 zł i... przejeżdża nim od 700-1500 km rocznie. Są to informacje od dealerów.
sneer pisze:
Fenomen duzych enduro jest prosty: to na takich sprzętach się podróżuje na koniec świata.
.
A co do tej jazdy na koniec Świata… Akurat mam kolegę, który jest w trakcie podróży dookoła Świata. I to takiej prawdziwej. Nie jest określony czas jej trwania, może potrwa 5, może 10 lat, a może z niej już nigdy nie wróci, o ile znajdzie sobie na trasie swoją małą ojczyznę. Jako środek transportu wybrał motocykl. Ale żadne turystyczne enduro, tylko najprostszy i najlżejszy jaki się dało – Yamahę TTR 600E, z gaźnikiem, bez elektroniki i z kopniakiem – tak na wszelki wypadek, gdyby padł rozrusznik. Motocykl tak prosty, aby na mongolskim stepie można było go naprawić za pomocą śrubokrętu i kamienia i udało się go podnieść w pojedynkę, kiedy objuczony bagażem upada nam w błotnistą breję po raz 50 tego dnia. Rozmawiałem z nim ostatnio i opowiadał o wszystkich tych, którzy wypuścili się w naprawdę dzikie tereny na większych, cięższych i bardziej zaawansowanych technicznie maszynach. Często przewrotka podczas przeprawy przez rwący potok skutecznie eliminowała tego typu maszynę. Oczywiście, można. Ale co zrobilibyście, gdyby taki BMW GS wszedł w tryb awaryjny gdzieś, gdzie do ASO macie 4000 km?
To tak na marginesie końca świata i dużych, turystycznych i uniwersalnych (?) enduro.
Pozdrawiam
Szymon