MB/8 Club Poland - Klub i forum miłośników samochodów Mercedes-Benz

Forum dyskusyjne klubu właścicieli i miłośników samochodów marki Mercedes-Benz
Dzisiaj jest pt lip 04, 2025 8:18 am

Strefa czasowa UTC+02:00




Nowy temat  Odpowiedz w temacie  [ Posty: 33 ]  Przejdź na stronę Poprzednia 1 2 3 Następna
Autor Wiadomość
Post: sob wrz 20, 2014 1:46 am 
Offline
Klubowicz

Rejestracja: pt kwie 04, 2008 11:11 pm
Posty: 67
Lokalizacja: Gdansk, Wrocław
Witajcie po całym dniu przygody...

Dzień dzisiejszy rozpoczął się dla mnie szokiem.... Obudził mnie Marek z przypomnieniem, że mamy zadzwonić do Konsulatu Tureckiego w Burgas ws. wizy Marzeny (Marzena zapomniała wyrobić nowy paszport i w ciągu pół godz. w Gdyni wyrobiła Paszport tymczasowy, na który wg wszelkich danych nie da się załatwić wizy do Republiki Tureckiej). Ja otworzyłem jedno oko i lewym uchem usłyszałem jedną stronę dialogu Marka z Call Center Ministerstwa Spraw Zagranicznych Turcji. Okazało się, że musimy jechać po wizę dla Marzeny do Burgas (najbliższy konsulat Turcji w okolicy - 35 km od Sozopola). Pikanterii sprawie dodał fakt, że mamy na to 1,5 godziny, bo konsulat zamykają w piątek o 12.30. Tak więc skok do 107 i rura... Dojechaliśmy pół godziny przed zamknięciem. Trafiliśmy bez problemu bez nawigacji - to już kolejny raz :-). Pani w okienku okazała się typową panią z okienka - tzn. niemiłą, mało inteligentną i w dodatku nie znała angielskiego. Po chwili poprosiła na pomoc człowieka w kitlu kelnera, który o dziwo znał słabo angielski i oznajmił nam, że na dokumenty Marzeny nie da się wjechać do Turcji (w skrócie, bo to bardziej skomplikowane). Wróciliśmy więc prawie bez słowa do Hotelu. Przygnębienie. Ale umówiliśmy się, że nie oddamy tanio skóry i podejmiemy próbę sforsowania granicy i tak....

Wsiedliśmy do maszyn ok. 15.00 miejscowego czasu. Szybka kąpiel w rozszalałym, acz gorącym Morzu Czarnym i jazda na południe. Droga do Turcji okazała się dziurawa, kręta, długa. 50 km przed granicą zewnętrzną Unii Europejskiej okazało się koszmarem. Bieda, brud, dziury - słowem masakraaa!!! Ta resztka Bułgarii odarła nas ze wszelkiego szacunku do tego bratniego kraju. Dojechaliśmy wreszcie do miejscowości Malko Tarnovo, które stanowi ostatnią miejscowość w UE przed granicą z Azją. Ponieważ paliwo w Bułgarii jest najtańsze w Europie, zatankowaliśmy do pełna. 10 km pod górę, a oczom naszym ukazała się granica BG z TR.

Procedura przejechania przez granicę Bułgarii z Turcją w skrócie wygląda następująco:
1) punkt kontrolny BG - czy mamy ważną winietę - szlaban otarto
2) szlaban z celnikami BG - jedźcie, jedźcie
3) celnicy bułgarscy - czy coś przewozicie?
4) pogranicznicy BG - sprawdzanie paszportów, dowodów rej. zielonych kart itp.
5) szlaban za granicą BG - bez zbędnych pytań
6) odcinek ziemi niczyjej
7) szlaban turecki - nie chcę paszportów - jechać
8) Zabudowania granicy tureckiej (Marek zawraca, zawał serca, Marzeny nie wpuścili. Na szczęście okazało się, że cofnęli Marka z ostatniego szlabanu, bo musiał uzyskać dwie pieczątki w budynku pograniczników)
9) "Hala odlotów" okienka na granicy: pieczątka samochodowa, okienko paszportowe wjazd, okienko paszportowe wyjazd
10) załatwiliśmy okienka samochodowe, okienko paszportowe i okienko wizowe (bo Marzenę cofnięto do zakupu dodatkowej wizy)
11) przeszliśmy wszystkie okienka i okazało się, że jeszcze trzeba przejść kontrolę bagażu
12) Kontrola bagażu (pobieżna) Celnik zagrał w piłkę z Benkiem na parkingu
13) Ostatni szlaban (ten z którego cofnięto Marka)
14) Turcja staje otworem

Cieszyliśmy się jak dzieci. Ataturk, Erdogan i Allah został wychwalony pod same niebiosa. Marzce udało się nielegalnie przekroczyć granicę w granicy prawa.

Autostrada za granicą była imponująca - droga dwupasmowa, wspaniałej jakości. Turcja pokazała klasę. UE bieduje. Właściwie nie wiadomo czy wyjechaliśmy z zadupia do raju czy odwrotnie.

Następnie zjedliśmy kolację w Kirkalreli (najbliższym mieście za granicą). Znaleźliśmy bar w ruchliwym, wspaniałym ośrodku miejskim. Obsługa była wręcz świetna. Kelner stawał na głowie żeby nam dogodzić. Na koniec posiłku dostaliśmy od kelnera mokre chusteczki do rąk, a następnie wodę kolońską na ręce.

Po zmroku ruszyliśmy w kierunku Istambulu (200 km). No i kolejne zaskoczenie: obok niesamowicie dobrej jakości drogi szybkiego ruchu (dwupasmowej) idzie równolegle trzypasmowa autostrada!!! płatna niestety. Okazało się, że nie da się za nią zapłacić gotówką i kartą (wymagany system typu viatoll). Wjechaliśmy i było za późno. Przejechaliśmy bez opłaty jeden zjazd i postanowiliśmy znaleźć najbliższą stację, żeby kupić pierdolnik do viatoll. Okazało się, że nie da się tego zrobić. Na stacji Lukoil przywitało nas 3 przesympatycznych Turków, który udzielili nam wszelkich niezbędnych informacji i poczęstowali doskonałą turecką herbatą w prezencie.

Dalej jechaliśmy drogą publiczną (dwupasmową). To co zobaczyliśmy tuż przed Istambulem przeszło wszelkie oczekiwania - 80 km przedmieść żeby zobaczyć panoramę ogromnego miasta. Nie da się tego opisać słowami. Chciałbym żeby Polska miała choć namiastkę takiej metropolii. Należą się wielkie słowa uznania dla Marka i Marzenki, którzy naszym zwyczajem nie używali nawigacji, a dojechali na miejsce noclegu bez najmniejszego błędu.

O tym co nas spotkało w Istambule napiszemy jutro.

_________________
MB W221 S 350 - 2009
MB W111 280 SE Coupe - 1970
MB R107 280 SL - 1984
Ex - MB W126 300 SDL - 1986
Ex - MB C107 SLC 350 - 1971
Ex - MB W211 200 K - 2008
Ex - MB W124 300CE-24 - 1991
Ex - MB W126 560 SEL - 1988


Na górę
Post: sob wrz 20, 2014 2:48 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Focie :)

Ciacha w pianie
Obrazek Obrazek Obrazek

Droga w UE (Bułgaria)
Obrazek

Stacja benzynowa w UE (Bułgaria)
Obrazek

Droga w Turcji (nie UE)
Obrazek Obrazek Obrazek

Kirkrlarlei początkowo przywitała nas tym...
Obrazek

...ale to był tylko wypadek przy pracy

Centrum Kirklareli
Obrazek

Auta grzecznie zaparkowane w Istambule
Obrazek

Jak dotąd Turcja powaliła nas na kolana a może nawet i lepiej. Turcy są nieprawdopodobnie przyjaźni i pomocni. Poczynając od granicy, gdzie pogranicznicy wręcz pomagali przy wszystkich procedurach, poprzez opisywaną przez Doriana restaurację, i stację benzynową a kończąc na gospodarzu naszego lokalu, który nie tylko stawił się w 5 minut od telefonu (a była to już północ lokalnego czasu), ale pomógł też wnieść bagaże i pokazał na mapie podstawowe atrakcje miasta. Krótka wycieczka po okolicy zaprowadziła nas do wciąż czynnej restauracji, a po drodze minęliśmy tureckiego fryzjera (nadal otwartego). Na dodatek miasto jest czyste, co chwila przejeżdżały śmieciarki i inne służby dbające o porządek.

A sam wjazd zwalił nam szczęki na podłogę. Dobre 50km przed Istambułem ciągnął się nieprzebrany szlak hoteli, apartamentowców, centrów handlowych itp. Im bliżej centrum miasta tym bardziej imponujące. Wszystko rzęsiście oświetlone i tętniące życiem mimo późnej pory. I na dodatek przyzwoita kultura jazdy, znacząco lepsza od tego co widzieliśmy w Bułgarii (UE przypominam), a nawet niektórych polskich miast. I to przy ruchu nieporównywalnie większym od tego co widzi się w Polsce i najbliższej zagranicy.

Po prostu szok w najbardziej pozytywnym znaczeniu.

Stan licznika 2.933 km


Na górę
Post: ndz wrz 21, 2014 12:35 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Dziś będzie łączona relacja słowno-fotograficzna.

Odpoczywając po wczorajszym dniu, ruszyliśmy na zwiedzanie dopiero około południa. Na dziś chcieliśmy zwiedzić okolice pałacu sułtana, a z racji położenia naszego lokum udaliśmy się w drogę pieszo. Już na początku pojawiło się wyzwanie poruszać w takiej grupie, ponieważ jedna z osób z naszego zespołu jest (mocno) nieletnia i do transportu musi używać (czasem) wózka, co w przypadku stromych uliczek Stambułu wymagało nieco ekwilibrystyki ze strony napędu :)

Tutaj akurat rampa była dość łagodna.
Obrazek

Okolica gdzie mieszkamy stanowi fantastyczną mieszankę zabudowy murowanej i drewnianej.
Obrazek

Widoczek na port
Obrazek

Pierwszym punktem było obowiązkowe miejsce dla każdego zwiedzającego Stambuł, czyli Pałac Topkapi z przyległościami, czyli Sultaanahmet, Błękitnym Meczetem, Hagia Sophia i oczywiści samym pałacem sułtańskim. Wszędzie przewijał się różnokolorowy tłum turystów mówiących chyba we wszystkich językach świata.

Przepych minionych wieków poraża. Widać, że było to kiedyś potężne państwo, z silną władzą sułtana, który musiał ją podkreślać monumentalną wielkością swoich siedzib. W odróżnieniu jednak od europejskich pałaców, siedziba sułtana (jak również i meczety) nie są przytłaczające wielkością ani też wysokością. Owszem, strzeliste są wieże minaretów, natomiast sam pałac sułtański jest dwu- trzykondygnacyjny, natomiast bardzo rozległy z dużą ilością zieleni i parków. W moim odczuciu tak chyba lepiej - czuć jest wielkość, ale jednocześnie jest ona bardziej przyjazna.

Błękitny meczet i okolice
Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Hagia Sophia tylko z oddali, bo było zbyt dużo ludzi, żeby czekać w kolejce na zwiedzanie
Obrazek

Część załogi padła po pierwszej części zwiedzania, i w dalszą drogę do pałacu udaliśmy się tylko we dwójkę z Marzenką.
Obrazek

Pałac sułtański
Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Kuchnia przygotowywała w najlepszych czasach 4-5 tys. posiłków dziennie
Obrazek Obrazek

I jeszcze rzut oka na Azję, którą zamierzamy zdobyć pojutrze
Obrazek Obrazek Obrazek

Po zwiedzaniu przyszedł czas na nabranie sił przed kolejnym punktem programu. Trafiliśmy do restauracji położonej przy samej ulicy, gdzie mogliśmy zażyć przyjemności nie tylko jedzenia, ale też zasiadania, czy raczej zalegania na poduchach. Przez chwilę pojawiła się nawet myśl, czy by nie zostać biesiadując do samego wieczora, ale inne imperatywy były ważniejsze ;)
Obrazek Obrazek Obrazek

W samej restauracji przy wejściu można obserwować przygotowywanie pity w sposób tradycyjny.
Obrazek Obrazek

Nabrawszy sił, udaliśmy się w kierunku kolejnego kluczowego punktu: Wielkiego Bazaru :)
Obrazek Obrazek Obrazek

To miejsce jest miastem samym w sobie. Dziś jest to największe kryte targowisko na świecie. Na obszarze ponad 30ha działa ponad 4 tysiące sklepów i stoisk, a kupić tam można niemal wszystko. W zasadzie można stamtąd nie wychodzić, bo poza stoiskami handlowymi są też restauracje, toalety i inne przybytki, gdzie można skonsumować 24 godziny z każdej doby. Ponoć każdego dnia Bazar odwiedza ponad pół miliona ludzi. Naszym łupem padł sklep z koszulami i parę innych drobiazgów. Przydały się umiejętności negocjacyjne Marty :)

Po powrocie i krótkim odświeżeniu udaliśmy się na kolację do znanej z wczoraj restauracji pod roboczą nazwą "łan handred miters" ;) Wczoraj bowiem szukając lokalu/sklepu z piwem, w każdym miejscu gdzie pytaliśmy, mówili nam "łan handred miters" - co ostatecznie okazało się prawdą. Dziś poza piwem, oczywiście Efes, po raz kolejny delektowaliśmy się miejscowymi smakołykami.
Obrazek

Sufit był fantazyjne przystrojony wytłoczkami do jajek :)
Obrazek

Siedząc bezpośrednio przy ulicy mieliśmy okazję obserwować niebywałe zdolności lokalnych kierowców. Na ulicy o szerokości, której powstydziłaby się niejedna osiedlowa droga jednokierunkowa w Polsce, z nieprawdopodobną szybkością przemykały samochody w OBU kierunkach, mijając się niejednokrotnie "na gazetę". A w miejscach, gdzie chodnik na to pozwalał, stały jeszcze (dla utrudnienia) inne zaparkowane auta. I co ciekawe, poza poobijanymi taksówkami (ale i to nie wszystkimi) nie widać jest na samochodach śladów kolizji. Niebywałe.

Na zakończenie zajrzeliśmy do małego cmentarza położonego tuż przy ulicy, oświetlonego na zielono. Jedynym żywym mieszkańcem był kot.
Obrazek

PS. Relacja zawierała lokowanie produktu ;)


Na górę
Post: pn wrz 22, 2014 9:26 pm 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Dziś przed zasadniczą częścią relacji dwa zaległe filmiki :)

Dojazd do granicy tureckiej od strony UE

I odjazd od strony tureckiej (nie UE)

Co ciekawe, najbliższe miasto po stronie tureckiej, Kirklareli, jest położone 40km za granicą, a po drodze nie ma praktycznie NIC. Czyli Turcja wybudowała extra drogę tylko do granicy. Imponujące.

PS. Filmy zaleca się oglądać w dużej rozdzielczości.


Ostatnio zmieniony pn wrz 22, 2014 11:33 pm przez marpie, łącznie zmieniany 1 raz.

Na górę
Post: pn wrz 22, 2014 11:15 pm 
Offline
Klubowicz

Rejestracja: pt kwie 04, 2008 11:11 pm
Posty: 67
Lokalizacja: Gdansk, Wrocław
Witamy naszych najwierniejszych czytelników!

Mamy solidne usprawiedliwienie braku relacji z wczoraj. W całej dzielnicy Istambułu zabrakło prądu (przez 15 godzin). W związku z tym nie było internetu. W ciągu dnia wszyscy z wyjątkiem mnie udali się do wielkiego akwarium. Ja oddałem się zasłużonemu na urlopie relaksowi.... po prostu się wyspałem za wszystkie czasy. Wesoła grupka z Beniem na czele wsiadła do metra i przejechała 1/4 miasta. Najlepszą relacją z tej wycieczki na pewno będą zdjęcia zamieszczone tradycyjnie w poście Marka.

Wieczorem umówiliśmy się w restauracji, którą okrzyknęliśmy nazwą „łan handryt meter”, za objaśnieniami uprzejmych mieszkańców, który wskazywali nam w ten sposób drogę na zadane pytanie „where can we drink a beer?”. Knajpka serwowała bardzo dobre tradycyjne jedzenie. Ale od jedzenia jeszcze lepsza była obsługa. Troje niewiarygodnie uczynnych Turków (pani i 2 panów) uwijali się jak w ukropie, żeby nas ugościć na najwyższym poziomie. Zresztą stołowaliśmy się tam od pierwszego dnia pobytu w Konstantynopolu. Po wieczerzy udaliśmy się do hotelu z nadzieją, że przywrócono zasilanie. Niestety po drodze zorientowaliśmy się, że prądu nie będzie. Stwierdziliśmy z Markiem, że wypijemy po jeszcze jednym piwie przy świeczce i pogadamy o wyższości starych aut nad nowymi, w kontekście artykułu z Classicauto ws. wprowadzenia benzyny z 10% zawartością bioetanolu. Potem położyliśmy się spać. Nie udało się jednak zasnąć szybko, bo niedługo później z otwartych okien usłyszeliśmy odgłosy niepokojów na ulicy. Okazało się, że w sąsiednim budynku naprzeciwko, wybuchł pożar. Sytuacja, jak w filmie – nie ma prądu, pożar i wszechobecne wozy strażackie na bardzo wąskiej ulicy, wśród tłumu gapiów. My obserwowaliśmy ten chaos z tarasu na 4 piętrze. Najbardziej oczywiście martwiliśmy się o nasze auta zaparkowane pomiędzy gapiami, a samochodami strażackimi. Stopień chaosu można opisać najkrócej poprzez sytuację, w której dwa samochody strażackie zderzyły się podczas manewrowania. Pożar ugaszono, dym oddymiono i strażacy pojechali po ok. godzinie. Poszliśmy spać.

Rano czekały nas dopiero atrakcje. Po śniadaniu w kiepskiej restauracji (łan handryt meter był zamknięty), wyjechaliśmy z hotelu. Przedarcie się przez stare miasto wymaga nie lada umiejętności. Stare miasto przypomina wąskimi uliczkami wszystkie miasta południowej Europy, z tą różnicą, że jest jakieś 10 razy większe. Istambuł nie wybacza błędów za kierownicą. Ma niemiłosiernie kręte, wąskie ulice i jest położony na wzgórzach. Samochody są wszędzie. Podczas wyjazdu ze starego miasta staliśmy w co najmniej trzech 10 minutowych korkach z wyłączaniem silnika. Po godzinie kluczenia przez miasto udało się wyjechać na szerokie wielopasmowe autostrady miejskie.

Bardzo sprawnie znaleźliśmy się w Azji. Most nad Bosforem jest imponujący. Samochody jadą kilkadziesiąt pięter nad przepływającymi pod mostem statkami. Miasto Istambuł nadal zadziwia wielkością (nawet po 3 dniach). Zjechaliśmy wreszcie z autostrady na okoliczne wzgórza, które kryły cel naszej podróży – Adampol.

Polonezkoy (Adampol) to wioska założona w 1842 roku przez Polaków, uczestników wojen krymskich. Do dzisiaj żyją w niej potomkowie ówczesnych imigrantów. Ziemie pod polską wieś ufundował X. Adam Czartoryski, który wziął w wieczystą dzierżawę ogromną połać ziemską, która miała służyć skołatanym losami wojennymi i powstańczymi rodakom.

Wieś przywitała nas zamkniętymi restauracjami i hotelami. Widać było co prawda wiele powiązań z Polską, ale po dłuższym spacerze straciliśmy wręcz nadzieję na kontakt z Polakami. Jednak do odważnych świat należy i los się do nas uśmiechnął. Trafiliśmy wreszcie do polskiej restauracji Leonardo, gdzie przywitał nas Pan Antonii swojskim dzień dobry.

Pan Antonii jest prawnukiem pierwszych polskich osadników na tych ziemiach. Jego wuj leczył śmiertelnie chorego Adama Mickiewicza, przybyłego na krótko przed śmiercią do Istambułu. Turcja zresztą była jedynym krajem, który nie przestał uznawać Rzeczpospolitej Polskiej jako niepodległego kraju po rozbiorach. W miejscowości gościły takie osobistości jak: kompozytor Liszt, Ludwika Śniadecka (pierwsza miłość Juliusza Słowackiego), a także wszyscy prezydenci wolnej Polski: Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński, Komorowski.
Pan Antonii zadedykował nam książkę o historii polskiej diaspory w Adampolu. Po długich rozmowach musieliśmy się rozstać. Rozpoczęliśmy naszą drogę do Grecji.

Przez około 200 km dwupasmowej drogi krajowej D100 i D110 dotarliśmy do granicy z Grecją w miejscowości Ipsala. Bez większych przygód wyjechaliśmy z Turcji, choć mnie kontrolowano dość dokładnie z wizytą u granicznej policji włącznie. Jednakże nie dowiedziałem się o co mogło naszym tureckim braciom chodzić, bo bez słowa wyjaśnienia, lecz uprzejmie, zostałem poproszony o dalszą jazdę. Grecja przywitała nas autostradą, którą dojechaliśmy do miasta Aleksandropulis nad Morzem Egejskim. Tutaj zatrzymaliśmy się w Hotelu Bel Air, z którego do Was piszemy.

Dobranoc
Stan licznika: 3336 km

_________________
MB W221 S 350 - 2009
MB W111 280 SE Coupe - 1970
MB R107 280 SL - 1984
Ex - MB W126 300 SDL - 1986
Ex - MB C107 SLC 350 - 1971
Ex - MB W211 200 K - 2008
Ex - MB W124 300CE-24 - 1991
Ex - MB W126 560 SEL - 1988


Na górę
Post: wt wrz 23, 2014 12:23 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Czas na focie :)

W relacji z akwarium...
Obrazek

...kilka tapet na komórki względnie komputery ;)
Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

W samym akwarium największe wrażenie robi tunel...
Obrazek Obrazek

...w którym może trafić się bliskie spotkanie z rekinem
Obrazek Obrazek

Gdzie jest Nemo??
Obrazek

A, tu są żółwie...
Obrazek

...i nurek
Obrazek

Po wyjściu ze stacji metra zachwycił nas Pan z kapeluszem z obwarzanków
Obrazek Obrazek

I jeszcze nocna sesja z akcji strażackiej
Obrazek

Jeden ze strażaków, strudzony akcją, dosiadł białe SLC zaparkowane na ulicy ;)
Obrazek

Z dnia dzisiejszego - most nad Bosforem
Obrazek Obrazek

A wcześniej kilka kolejnych pocztówek z miasta...
Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

...stadion Galatasaray
Obrazek Obrazek

Jazda po Stambule wymaga napięcia
Obrazek Obrazek

O samej jeździe o mieście "na gazetę" napisał Dorian. Mogę tylko dodać, że po pierwsze w większości przypadków światła mają znaczenie symboliczne (przechodnie przechodzą ulicę wtedy, gdy ruch staje w korku, lub nic nie jedzie, a niekoniecznie na zielonym), po drugie przejścia dla pieszych również są symboliczne (nierzadko widzieliśmy ludzi przebiegających przez autostradę, a w mieście przechodzenie gdziekolwiek jest na porządku dziennym), po trzecie, nawet na drogach szybkiego ruchu stoją handlarze z wodą czy owocami (tam, gdzie są/mogą być korki i auta jadą powoli), a po czwarte, samochody wjeżdżają ze wszystkich, najbardziej nieprawdopodobnych stron (i w miejskim gąszczu i na autostradach) i obowiązuje przeważnie prawo silniejszego instynktu samozachowawczego (czyli kto pierwszy odpuści stłuczkę/zarysowanie) - choć nierzadko widać w tym jakąś metodę (jedno auto jedzie, jedno jest wpuszczane z boku itp.). Na klaksony można nie zwracać uwagi, choć i tak nie ma ich za dużo (stanowczo mniej niż np. w Ałmaty, Kazachstan, gdzie ruch jest nieporównywalnie mniejszy).

I jakoś to wszystko się kręci :)

I w końcu cel naszej wyprawy - Adampol, czyli Polska w Turcji, czyli orzeł pod niebem półksiężyca i gwiazdy (jak ładnie napisano w jednym z albumów, którymi uraczył nas Pan Antoni)
Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek

Tymczasem na jednym z podwórek...
Obrazek Obrazek Obrazek

...i na innym
Obrazek

I jeszcze sesja z Panem Antonim
Obrazek Obrazek Obrazek

Z ciekawostek polsko-tureckich: podczas II wojny światowej do tureckiego MSZ zgłosił się przedstawiciel III Rzeszy z żądaniem wydania budynku polskiej ambasady. Turecka odpowiedź brzmiała: "Już raz czekaliśmy 150 lat na powrót polskiego poselstwa. Nie sądzimy, żeby ta wojna potrwała tak długo. Wykażemy się po raz kolejny cierpliwością." Budynek ma się rozumieć nie został wydany :)

I wracamy do Europy (zarośniętej krzaczorami - symboliczne) ;)
Obrazek


Na górę
Post: śr wrz 24, 2014 2:49 am 
Offline
Klubowicz

Rejestracja: pt kwie 04, 2008 11:11 pm
Posty: 67
Lokalizacja: Gdansk, Wrocław
Dobry wieczór

Po zdobyciu Azji nasza brygada zmechanizowana obudziła się w doskonałych humorach w Alexandropoulis w Grecji. Najpierw śniadanie z widokiem na Morze Egejskie i basen w hotelowym ogródku. Śniadanie znośne, ale przysłowiowej „nogi” nie urywało :-). Na usprawiedliwienie mogę dodać tylko, że w hotelu nocowaliśmy tylko my i właściciele jakiegoś rumuńskiego auta. Potem szybkie ogarnięcie spraw i w drogę na podbój północnej Grecji...

Czekało nas ok. 300 km drogi przez jedną z najbiedniejszych części Grecji, choć jak się okazało, również całej Unii Europejskiej. Najpierw mknęliśmy drogą krajową nr 2, która biegnie wzdłuż autostrady nr 2 do Salonik. To co mieliśmy zobaczyć nie śniło nam się w najczarniejszych koszmarach. O greckim kryzysie słyszeliśmy, ale nikt z nas nie wyobrażał sobie jak to może wyglądać. Ale od początku:
Autostradę Grecy może i mają, niezłą nawet. Ale ponieważ staramy się omijać drogi szybkiego ruchu i nie używać przy tym GPS, udaliśmy się w nostalgiczną podróż starymi traktami. Na autostradzie czekał nas punkt dezynfekcji auta. Pierwszy raz się z czym takim spotkaliśmy. Pod okiem policji musieliśmy przejechać przez wypełniony wodą rów. Wszystko działo się na wyznaczonej dla tego celu zatoczce autostrady. Jeszcze później dwa razy mieliśmy zaliczyć tą wątpliwą przyjemność. Nie mogliśmy przy tym trafić lepiej. Grecja w obrębie drogi krajowej nr 2 przypomina kraj zostawiony w niezmienionym kształcie z lat siedemdziesiątych. Ruiny domów, wraki samochodów, opuszczone stacje benzynowe, żywego ducha i potworny bałagan. Nasz uprzejmy hotelarz polecił nam po drodze atrakcję, Port Lagos pomiędzy morskim brzegiem, a jeziorem Vistonida. Dojechawszy tam oniemieliśmy, atrakcja ta przypominała podziwianie bagien tych z piosenki o Jożinie. Nic szczególnego. Zapach stojącej wody, stare, spróchniałe łodzie, knajpka zrobiona z 40 letniego Forda Transita ustawiona na szybko na przydrożnym parkingu z dwoma plastikowymi stolikami pokrytymi brudną ceratą. Słowem – tragedia. Za tym „wspaniałym” pomnikiem greckiej przyrody dwójka biegnie na północny zachód do miasta Xantia (Xanthi) (chyba projektanci citroena o tej nazwie spędzali w nim wakacje). W mieście przywitało nas centrum handlowe (Carrefour, Praktiker itp.) Szukaliśmy kantoru i sklepu spożywczego, więc zatrzymaliśmy się. Parking był zapełniony raptem w 10%, jak oceniliśmy w większości należących do pracowników. W markecie wielkości normalnego Polskiego Carrefoura było razem z nami może ok. 10 osób, może 15 (żeby Marek nie zarzucił mi przesady w dół). Atmosfera w kolorowym sklepie, krzyczącym wręcz reklamami promocji np.: artykułów szkolnych, wobec kompletnego braku klientów w dzień powszedni ok. godz. 15, była tak przygnębiająca, że udzieliła nam się i już nie mówiliśmy o niczym innym. Wypiliśmy kawę, kantoru nie znaleźliśmy. W budynku prawie wszystkie boksy były nie wynajęte. Otwarty był tylko Carrefour, jakiś banalny sklep z elektroniką, kafejka i plac zabaw dla dzieci (co skrzętnie wykorzystał Benek). Benek na placu zabaw bawił się sam (nie było ani jednego dzieciaczka). Postanowiliśmy pomieszać się załogami i faceci pojechali razem w 107, a za sterami 124 pomknęły kobietki.

I tu zaczęły się dopiero nasze przygody z Grecją. Ruszyliśmy drogą nr 14 w góry. Ale żeby tam dojechać, trzeba było najpierw wyjechać odpowiednim wyjazdem z miasta. Wyjazdów z Xanthi jest 4 (licząc z wjazdem, którym wjechaliśmy), a żeby znaleźć ten właściwy z trzech pozostałych straciliśmy czterdzieści minut. Miasto jest niewielkie i wręcz fatalnie oznakowane. Zresztą cała dotychczasowa Grecja (oprócz autostrady) jest oznakowana w sposób co najmniej prymitywny. Znajdujesz drogowskaz, cieszysz się jak dziecko, potem jedziesz, jedziesz, mijasz skrzyżowania, mieszają Ci się ulice główne z podrzędnymi i w końcu wyjeżdżasz z miasta w ślepą ulicę, albo w zupełnie innym kierunku. Sprawdziliśmy w Xantii wszystkie wyjazdy i nadal nie byliśmy na tropie. Dopiero zaryzykowanie i pojechanie dalej przyniosło efekt (z pomocą uczynnej panienki z kiosku, która mówiła oczywiście tylko po grecku), bo jaśnie oświeceni greccy drogowcy raczyli nas ostatecznie poinformować, że jednak dobrze jedziemy. Bez GPS, zostaje w Grecji chyba tylko kompas, bo mapę trzeba by mieć chyba w skali 1:10, żeby jechać pewnie.

14 jest krętą, pustą drogą na północ przez wysokie góry. Takie drogi lubimy najbardziej. Samochody mijały nas z rzadka i coraz starsze. W końcu ruch zupełnie ustał. Krajobraz jak z Grand Canyonu Collorado. Wsie wymarłe zupełnie. Pozamykane sklepiki, zamknięte stacje benzynowe ze zdemontowanymi dystrybutorami, całe posesje pełne starych maszyn rolniczych i wraków samochodów. Markowi widok ten przypominał obrazy z filmów katastroficznych i dreszczowców o tajemniczych epidemiach lub wojnach jądrowych. Żywego ducha, a jeśli ktoś był, to raczej starszy człowiek. Ponure wrażenie robiły pożółkłe i wyblakłe szyldy takich stacji jak Shell czy BP, z powyrywanymi dystrybutorami, które jeszcze parę lat temu funkcjonowały. Ogarnęła nas refleksja, jak ulotne jest nasze status quo. Po drodze widzieliśmy wiele porozpoczynanych inwestycji drogowych, przemysłowych i budowlanych. Niektóre budynki wyglądały na kompletnie wykończone i opuszczone przedwczoraj, inne skończone w połowie. Pewnego dnia stało się coś, co zaburzyło ich sens – Kryzys.
W końcu zaczęło mi się kończyć paliwo. Nie mieliśmy nawet 1 euro w gotówce i ku naszemu zdziwieniu, na obszarze ponad 100 km nie można było zapłacić kartą nawet na koncernowej stacji. Bankomatu jak na lekarstwo. Grecy cofnęli się do płatności tylko i wyłącznie gotówką. A jak tak dalej pójdzie wrócą do drachmy, a potem będzie już tylko handel wymienny. Może trochę przesadzam, ale atmosfera wschodniej Macedonii Greckiej sprowadziła nasze myśli w tym kierunku.
Podsumowując, atmosfera greckiej północnej prowincji była monotonna i przerażająca. Już w Bułgarii było lepiej – nawet jeżeli z pozoru jest większa bieda, to jednak praktycznie wszystkie domy wyglądały na zamieszkałe, a na ulicach było sporo ludzi. Ale z drugiej strony, krajobrazy za oknem oszałamiające. Jazda przez góry i przełęcze, z których wyjeżdża się na szerokie doliny rzeczne i wspaniałe kotliny górskie przyprawia o dreszcze (pozytywne). Szkoda, że ani zdjęcia ani film tego nie oddadzą.
Nie chcę nikogo zniechęcać do wyjazdu do Grecji. Wybrzeże, wyspy i zabytki południowej Grecji są na pewno warte obejrzenia. Starożytna kultura również, ale prowincja daje do myślenia, co dzieje się z gospodarką, kiedy ktoś dziesiątki lat żyje na kredyt, oszukuje statystyki i wreszcie prawda wychodzi na jaw.

Następnie, w blasku zachodzącego słońca udaliśmy się do granicy z Bułgarią koło miasta Petrich. Przejazd przez granicę odbył się w miarę płynnie jak na południowe zwyczaje. Musieliśmy tylko otworzyć bagażnik i wytłumaczyć się gdzie jedziemy. Potem krótki odcinek Bułgarii i przejście do Republiki Macedonii. Tutaj na granicy spędziliśmy godzinę. Najpierw Bułgarów ciekawiło dlaczego właśnie tędy jedziemy, a potem Macedończycy szukali w moim aucie niesprecyzowanych, nielegalnych obiektów zainteresowania. Ale w końcu zainteresowali się historią mojej 107 i puścili nas. Markowi było już łatwiej, choć musiał dłuższy czas tłumaczyć pogranicznikowi dlaczego ma niemieckie tymczasowe tablice i że na pewno zarejestruje auto w Polsce.

Macedonia. Zawsze chciałem pojechać do niej, bo jest to jedyna część byłej Jugosławii, w której dotychczas nie byłem. Odezwały się tutaj moje rodzinne sentymenty (część mojej rodziny pochodzi z pogranicza Słowenii i Chorwacji). Kuzyn mojego taty odbywał służbę wojskową w formacjach ochrony pogranicza Jugosławii na granicy grecko-bułgarsko-jugosłowiańskiej. Działo się to w latach 70-tych. W czasach, kiedy granice te z różnych powodów były trudne do przekroczenia. Dzisiaj jest już lepiej, ale wciąż jest to teren niegościnny dla turystów. Spełniłem jeden ze swoich małych celów tej podróży i odwiedziłem miejscowość Male Selo, w pobliżu którego służył mój wujek, a ja to tak zapamiętałem z opowiadań.

Potem już tylko mało interesująca podróż słabymi drogami Macedonii, w tym płatną, kompletnie dziurawą i permanentnie przebudowywaną autostradą z lat 70-tych. Myślicie w tym momencie o naszym odcinku A4 – Kraków – Katowice? O nie, nie ma tutaj porównania, z macedońskimi dziurami.

Wreszcie Skopje, stolica Republiki. Małe państwo, mała stolica. Szybko dotarliśmy do celu, którym jest nasz apartament w centrum miasta.

Dobranoc

Stan licznika: 3.907 km

_________________
MB W221 S 350 - 2009
MB W111 280 SE Coupe - 1970
MB R107 280 SL - 1984
Ex - MB W126 300 SDL - 1986
Ex - MB C107 SLC 350 - 1971
Ex - MB W211 200 K - 2008
Ex - MB W124 300CE-24 - 1991
Ex - MB W126 560 SEL - 1988


Na górę
Post: śr wrz 24, 2014 2:53 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Po tak przygnębiającym opisie Grecji, niewiele mogą już dać obrazki :(

Opuszczone budynki przemysłowe, jakich jest większość w tych okolicach
Obrazek Obrazek Obrazek

Jedna z przydrożnych kapliczek, jakie są niemal na każdym skrzyżowaniu
Obrazek

Ale widoki były przepiękne...
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek


Na górę
Post: śr wrz 24, 2014 11:13 pm 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Na dzień dobry, zanim będzie rutynowa relacja, zaległy film z wczoraj, pt. "Jak w greckim mieście trafić na właściwą ulicę, czyli droga do Drama(tu)".

Film (40 minut) i (na razie) bez dźwięku, ale można obejrzeć do piwka :)




PS. Zaleca się oglądanie w HD ;)


Na górę
Post: czw wrz 25, 2014 1:37 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Witajcie kochani i niezmordowani czytelnicy (tych co bardziej niecierpliwych zapewniamy, że do końca już niedaleko)

Dzisiejszy dzień zaczął się od śniadania przygotowanego przez nasze nieocenione kobiety z tego, co jeszcze zostało w naszej wyprawowej spiżarni, i było to najlepsze śniadanie, które do tej pory jedliśmy (jak one to robią?).

Po śniadaniu…
Obrazek

…, i krótkiej porze poświęconej na zajęcia socjalne…
Obrazek

…udaliśmy się na szybkie zwiedzanie Skopje. Z uwagi na porę południową, pierwszy przystanek zrobiliśmy w kafejce przy centrum handlowym, gdzie mieliśmy okazję podziwiać budowanie a’la Macedonia. Do naszych standardów bezpieczeństwa trochę im daleko.
Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek

Bezpośrednio przy centrum handlowym znajduje się zrujnowany podczas trzęsienia ziemi w Skopje budynek dawnego dworca kolejowego. Trzęsienie ziemi, które nawiedziło miasto 26 lipca 1963 roku zrujnowało całe Skopje. 75% zabudowy uległo zniszczeniu, w tym budynek dworca kolejowego, z którego ocalało tylko prawe skrzydło (około 1/3 budowli). Dworca postanowiono nie odbudowywać na pamiątkę tej tragedii, a zegar nadal wskazuje godzinę 5:17, o której zatrzęsła się ziemia. W budynku dworca znajduje się obecnie muzeum ze zdjęciami, filmami i innymi artefaktami tej tragedii, w której zginęło 1.070 ludzi (w tym dwoje Polaków), a blisko 2 tysiące zostało kalekami (lista ofiar jest na upamiętniona na tablicy w budynku dworca).

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Po tym nieco przygnębiającym początku udaliśmy się w kierunku rzeki Wardar, gdzie mieliśmy możliwość podziwiać przepiękny kamienny most z XV wieku (jedna z nielicznych budowli, która ocalała z trzęsienia ziemi)...
Obrazek Obrazek

...oraz mnóstwo wielkich i większych pomników okalających Plac Macedoński. W ten sposób to małe (niewiele większe od woj. pomorskiego) państwo chce chyba podkreślić swoją tożsamość i odrębność.

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Po drugiej stronie rzeki Wardar rośnie nowe centrum rządowo-kulturalne. Nad rzeką, w miejscu całkowicie zniszczonej dzielnicy Ǵorče Petrov wznoszone są nowe budynki (m.in. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Muzeum Archeologiczne), niekiedy nawiązujące do starych obiektów, stojących w tym miejscu do czasu trzęsienia ziemi.

Obrazek Obrazek Obrazek

Fragment jugosłowiańskiej architektury z lat 70-tych, która wówczas wzbudzała podziw
Obrazek

Trochę inne pomniki ;)
Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek

W centrum jest Muzeum i pomnik Matki Teresy z Kalkuty, która tu się urodziła
Obrazek

Trochę historii :)

Państwo Macedonia powstało, jak wszystkie obecne państwa bałkańskie, na gruzach dawnej Jugosławii – w 1991 roku, w granicach dawnej Socjalistycznej Republiki Macedonii. Od samego początku trwa konflikt o nazwę tego państwa, z uwagi na bardzo silny opór Grecji. Zgodnie z oficjalną doktryną polityczną Grecji, dzieje państwa Aleksandra Macedońskiego są dziedzictwem wyłącznie greckim, tymczasem władze Republiki Macedonii odwołują się, także symbolami narodowymi (vide pomnik), do starożytnej Macedonii Filipa i jego syna Aleksandra Macedońskiego. Aktualnie strona grecka wysuwa żądanie uzupełnienia oficjalnej nazwy o precyzujący wyróżnik, np. "Macedonia Górna", a na forum ONZ (którego członkiem jest Macedonia od 1993 roku) nazwę Republika Macedonii uznaje 125 krajów na świecie (ze 154, z którymi Macedonia utrzymuje stosunki dyplomatyczne). Spośród państw UE tylko trzy kraje, w tym Polska, uznają nazwę Republika Macedonii (pozostałe to Bułgaria i Słowenia), poza tym m.in. Turcja, USA i Kanada. Inne kraje uznają (moim zdaniem karykaturalną) nazwę FYROM (Former Yugoslav Republic of Macedonia, czyli Była Jugosłowiańska Republika Macedonii).

Ewenementem lotnictwa na skalę światową, jest to, że port lotniczy Skopje nosi imię „Aleksandra Wielkiego”, podobnie jak położony zaledwie 400 km dalej grecki port lotniczy miasta Kawala.

Macedonia jest jednym z najbiedniejszych państw regionu (bezrobocie sięga 35%, PKB per capita niecałe 50% polskiego), na dodatek boryka się z problemami etnicznymi (Macedończycy stanowią tylko 64% ludności), ale w samym Skopje tego nie widać – ja widziałem ludzi zadowolonych z życia :)

Po zwiedzaniu udaliśmy się w dalszą drogę. Po drodze widzieliśmy trochę nadzwyczajnych zjawisk, jak zdezelowana Sierra…
Obrazek

…Biały Pan Autostopowicz na autostradzie (w słuchaweczkach)…
Obrazek

… autobus zatrzymujący się na autostradzie, żeby wypuścić pasażerkę…
Obrazek

… czy też trójkąt zrobiony (sami zgadnijcie z czego) ;)
Obrazek

Po stronie serbskiej (gdzie wjechaliśmy bez żadnych problemów) autostrada nagle się kończy, a droga aż do Niszu biegnie wzdłuż budowy – można z okien auta podziwiać autostradę w różnych stadiach jej powstawania. Tym razem z uwagi na brak czasu wybraliśmy poruszanie się autostradami, przez co obserwacje socjologiczne zostały niestety sprowadzone do minimum :(
Po popołudniowym posiłku z prawdziwymi serbskimi smakołykami, udaliśmy się do dzisiejszego, sprawdzonego (w ubiegłym roku) celu podróży – apartamentu Carpe Diem w Belgradzie. Na samym zjeździe z autostrady czekała nas jeszcze jedna niespodzianka, mianowicie Pan jadący pod prąd wjazdem :o
Obrazek

Po chwili bez problemu dotarliśmy do domu :), czyli Carpe Diem. Ten sam apartament, ten sam parking, ta sama (prawie) załoga… Deja vu ;)

Stan licznika 4.359 km. Do domu około 1.600 km (via Wrocław)

PS. Relacja zawierała (jak zwykle) lokowanie produktu
PS2. Trójkąt był zrobiony z piły tarczowej


Na górę
Post: pt wrz 26, 2014 3:18 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Wrocław, Polska.

Dalszy ciąg relacji jutro (dziś).

Stan licznika 5.384 km. Do domu 450 km :)


Na górę
Post: sob wrz 27, 2014 11:22 pm 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
I tak nasza kolejna podróż dobiegła końca. Pokonaliśmy blisko 6 tysięcy km, przekroczyliśmy 13 (nomen omen) granic (niektóre z pełną kontrolą, jak BG-TR, niektóre praktycznie niewidoczne, jak SK-CS), odwiedziliśmy 9 krajów (choć niektóre zwiedziliśmy tylko z okna samochodu), kąpaliśmy się w Morzu Czarnym, przeżyliśmy black-out i pożar w Stambule, i wreszcie (last but not least) zdobyliśmy przyczółek w Azji i dotarliśmy do małej Polski w Turcji. Wszystkie cele zostały osiągnięte, bez absolutnie żadnych awarii. Dla Siwuchy to najprawdopodobniej była pierwsza taka przygoda (jej poprzednie przebiegi oscylowały w okolicach 5 tys. km rocznie, więc było to głównie kręcenie się wokół komina), natomiast dla Białego to kolejna udana wyprawa. Zrobiliśmy ponad 1.500 zdjęć i mamy kilkadziesiąt godzin niemego filmu drogi z kamery na aucie :)

Wyprawa w znaczącym stopniu zweryfikowała nasze stereotypy dotyczące zwiedzanych krajów, i praktycznie wszędzie spotkaliśmy się z przyjaznymi i otwartymi ludźmi. Zawsze okazywali się pomocni, i to nie tylko ci, którzy na tym zarabiali (gospodarze naszych noclegów), ale również ci przypadkowi, których prosiliśmy o pomoc w znalezieniu drogi (na przykład panna z kiosku w Grecji albo ochroniarz przed Lidlem w Rumunii), oraz co najciekawsze pogranicznicy – na żadnej z granic nie spotkaliśmy się z arogancją, upierdliwością czy niechęcią – wręcz przeciwnie.

Rumunia i Bułgaria są potwornie biedne, co widać jest na prowincji. Wjazd do Rumunii mnie osobiście przyprawił o większy stres (w sumie jedyny na całej trasie), kiedy to wjechaliśmy do kraju zamieszkałego zaraz za granicą głównie przez psy, na pierwszej stacji benzynowej napotkaliśmy gromadę ubranych w dresy małolatów, a dziury w drodze były takie, że kamera reagowała jak na wypadek. Ale już w pierwszej większej miejscowości sytuacja uległa poprawie – spotkanie z wspomnianym ochroniarzem, który uczynnie, acz po rumuńsku, tłumaczył gdzie można kupić winiety – a im dalej tym było tylko lepiej. Bukareszt przeszedł nasze wszelkie oczekiwania – piękne i zadbane miasto, na dodatek tętniące życiem na starówce do późnych godzin nocnych. I nawet nowa dzielnica rządowa, powstała w latach 80-tych po zburzeniu kilku kilometrów kwadratowych starego miasta, wkomponowuje się stylistycznie w otaczające zabytki.

Z kolei Bułgaria przywitała nas reliktami minionej epoki – poza winietą (obowiązkową na wszystkie drogi, podobnie jak w Rumunii), należy mieć ze sobą potwierdzenie zakupu, czyli Kwitancję, bo sprawdzają to na wyjeździe :) Poza dużymi miastami było biednie podobnie jak w Rumunii, a kurort (nomen omen) Sozopol był prawie wymarły, ale też i zapuszczony. W Burgas spotkaliśmy chyba jedyną niesympatyczną osobę – pracowniczkę tureckiego konsulatu w Burgas. Wyjątek potwierdzający regułę. Drogę do granicy sami widzieliście na zdjęciach i filmie :)

Turcja to inny świat. Mimo, że nominalnie biedniejsza od Polski, zachwyciła nas wspaniałymi drogami i metropolią Stambułu, tyleż imponującą co przerażającą. W Stambule przypomniałem sobie kwestię Agenta Smitha z Matrix: „[Wy ludzie] wprowadzacie się na jakiś obszar, a następnie mnożycie I mnożycie aż wyczerpiecie wszystkie zasoby naturalne, I wtedy jedyną możliwością przetrwania jest rozprzestrzenić się na kolejny obszar. Jest jeszcze inny organizm na tej planecie, który funkcjonuje według tego samego schematu. To wirus.” I nie chodzi o same miasto jako takie (które też zachwyca swoimi zabytkami czy ogrodami) ani też o jego mieszkańców – to raczej kwestia nagromadzenia w jednym, ograniczonym, miejscu kilkunastu milionów ludzi, kilku milionów samochodów, kilkunastu tysięcy sklepów i lokali. Z tego punktu widzenia, Stambuł jest jak ogromna larwa, która pożera bezrefleksyjnie wszystko wokół, a za sobą zostawia.. wiadomo co. Trudno mi sobie wyobrazić co to miasto robi ze wszystkimi śmieciami, które codziennie produkuje. Ale z drugiej strony, miasto zachwyca też swoją wspaniałością, rozciągając się na kilkudziesięciu kilometrach przedmieść, przestrzeniami pałacu sułtańskiego, ostrymi podjazdami i zjazdami w centrum miasta, czy też rozmachem mostów spinających oba brzegi Bosforu. Różnokolorowa masa ludzka, turystów i mieszkańców, począwszy od ubranych w tradycyjne czarne burki Turczynek, którym widać tylko oczy (przyznać trzeba, że nierzadko przyozdobione eye-linerami), a skończywszy na szortach i koszulkach turystów, ale też nierzadko i miejscowych. Przesmaczna kuchnia, pachnąca różnokolorowymi ziołami, która musi na koniec być ukoronowana szklaneczką herbaty. A wreszcie widoczny miejscami bałagan i improwizacja – w Turcji jakoś taka bardziej naturalna i radosna, wpisująca się w miejscową kulturę, podczas gdy w poprzednio mijanych krajach kojarzy się bardziej z bylejakością i brakiem poszanowania bezpośredniego otoczenia.
A wystarczy wyjechać poza Stambuł, żeby zobaczyć wspaniałości krajobrazu i życie na wolniejszych obrotach. O Adampolu pisaliśmy już wcześniej, więc nie ma się co powtarzać.
I na koniec refleksji tureckich – po tym, co widzieliśmy, nie jestem już pewny czy potencjalne wejście Turcji do UE nie zniszczy lokalnego kolorytu i radosnego chaosu, który widzieliśmy, a jednocześnie czy aby na pewno UE jest Turcji potrzebna.
A najlepsze jest to, że Marzenka wbrew wszelkim informacjom (ze strony polskiego MSZ, infolinii tureckiej i konsulatu), że na tymczasowym paszporcie nie można wjechać do Turcji nie kupiwszy uprzednio wizy w konsulacie w Polsce, kupiła wizę na granicy i przekroczyła granicę. Procedury procedurami, ale na granicy decyduje pogranicznik :)

O Grecji już pisaliśmy. Tylko dla przypomnienia, przerażające jest spustoszenie które poczynił kryzys. A może należałoby powiedzieć, konieczność zapłaty rachunków za lata życia ponad stan. Refleksja dla nas wszystkich – lepiej łyżeczką niż chochlą, bo inaczej kończy się smutno. To przygnębiające wrażenie poprawiały zapierające dech w piersiach krajobrazy wschodniej Macedonii – moim zdaniem chyba najładniejsze które widzieliśmy.

Kraje byłej Jugosławii wizytowaliśmy w ubiegłym roku, mogę jedynie po raz kolejny dodać, że zachwyciło mnie Skopje – ja czułem tam radość małego, ambitnego narodu. Szkoda, że po raz kolejny zabrakło czasu na zwiedzanie Belgradu (mieliśmy w czwartek przed sobą ponad 1.000 km do Wrocławia), ale obiecaliśmy sobie tam osobną wycieczkę (kiedyś). Dostrzegalna różnica w porównaniu do ubiegłego roku – od Belgradu do samej granicy węgierskiej jest ładnie wyremontowana autostrada (płatna).

I jeszcze kilka uwag praktycznych:
- wszędzie można znaleźć noclegi w rozsądnych cenach – my szukaliśmy na znanym portalu z ocenami powyżej 9,0 – i praktycznie mieściliśmy się do 50EUR za noc
- kosztowo podobnie jak Polska, może trochę taniej w Rumunii i Bułgarii, trochę drożej w Turcji
- paliwo wszędzie droższe niż w Polsce, w Turcji bardzo drogie
- do Grecji TYLKO z gotówką, nawet na stacjach koncernowych nie akceptują kart
- poza tym z kartami nie ma problemów, może poza noclegami (ale my często spaliśmy tzw. apartamentach 4-osobowych, czyli mieszkaniach, a nie w hotelach)

Na koniec podziękowania:
- dla naszych towarzyszy podróży, za wspólną wytrwałość, improwizację i wzajemne wsparcie
- dla wszystkich czytających, za zainteresowanie
- dla ludzi spotkanych „na szlaku”, za otwartość i przyjazność
- dla Maćka, który ogarniał nasze auta przed wyjazdem, dzięki czemu wróciliśmy bez przygód samochodowych
- dla Benka, który po raz kolejny potwierdził, że podróżowanie z małym dzieckiem jest mało kłopotliwe (pod warunkiem że ma wystarczającą ilość samochodzików, filmów na tablecie oraz że jest fanem mercedesów)
- i last but not least – naszym gwiazdom, które bezawaryjnie przewiozły nas przez tyle kilometrów – bo bez gwiazdy nie ma jazdy :lol:

A na ostatnim odcinku podróży w Ostrowie Wielkopolskim spotkaliśmy znajome auto :)

Obrazek

Licznik zatrzymał się na 5.870 km
KONIEC


Na górę
Post: ndz wrz 28, 2014 5:31 pm 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Postscriptum

Raport spalania na trasie szacunkowo 5,89 l/100km, najniższa średnia między tankowaniami 5,30 l/100km (odcinek Sibiu-granica bułgarsko-turecka).


Na górę
Post: ndz wrz 28, 2014 5:32 pm 
Offline
wiarus senior
Awatar użytkownika

Rejestracja: pt lut 04, 2005 11:31 am
Posty: 1777
Lokalizacja: Łobez [ZŁO] [GLE] - rezydent
Fajna wyprawa. Dziękuję za ciekawy opis.

PS: W dniu którym pisaliście o przeprawie przez rumuńskie góry trafiłem przypadkowo na jakiś stary odcinek Top Gear w którym te czubki jechały dokładnie tą trasą tyle, że Ferrari, Lamborghini i Aston'em Martin'em. Też byli zachwyceni.

_________________
Mercedes Benz S124 220TE 1993r.
Volvo FH13 500 2016r. - służbówka
ex: Mercedes Benz W115 200D 1968
ex: Mercedes Benz W115 200D 1973
ex: Mercedes Benz S123 300TD 1983
ex: Mercedes Benz Actros MPII 1844 2007r.


Na górę
Post: pn wrz 29, 2014 1:15 pm 
Offline
Moderator
Moderator
Awatar użytkownika

Rejestracja: wt cze 29, 2004 12:00 pm
Posty: 977
Numer GG: 2336868
Lokalizacja: Konopnica pod Lublinem,teraz W-wa
Również wielkie dzięki za ciekawe, wartościowe opisy i że się Wam chciało je umieścić *tutaj*. [ok]

_________________
1974 W115 240D 3.0 - Kubuś
1978 W107 450 SLC 5.0
ex. 1985 W126 500 SE, 1982 W123 240D USA
Tel. 668 459 362


Na górę
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat  Odpowiedz w temacie  [ Posty: 33 ]  Przejdź na stronę Poprzednia 1 2 3 Następna

Strefa czasowa UTC+02:00


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 10 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Limited
Polski pakiet językowy dostarcza phpBB.pl